środa, 22 lipca 2015

… chodzenie po ogniu …



Jest w ogniu jakaś magia. Ogień jednocześnie czaruje swym urokiem i przeraża niszczycielską siłą. Przyciąga i odpycha. Daje i odbiera. Od niepamiętnych czasów dawał ludziom światło i ciepło. Można od niego otrzymać jeszcze inny, ważny dar.

Podniosłam słuchawkę telefonu i wykręciłam numer do zaprzyjaźnionego chemika.
– Ile stopni ma ogień? – spytałam od razu – Właściwie chodzi mi o żar w palenisku, lub raczej w ognisku.- dodałam starając się szybko naprowadzić go na właściwy temat, nie dając mu tym samym szans na rozwinięcie naukowego aspektu procesu spalania.
– To zależy, jakie jest paliwo.- od początku zaczął komplikować.
– Drewno – weszłam mu w słowo, jednak jego encyklopedyczny umysł już otworzył zawartość odpowiedniej dyskietki
– . to są różne wartości. Na przykład płomień zapałki w najgorętszym punkcie ma jakieś 600 st. C, zaś żar papierosa – usłyszałam jak zaciągnął się z lubością – ok. .1000 st. Pytasz o żarzące się drewno.- jednak usłyszał! – To zależy od koloru.
– Od koloru płomienia! – wykrzyknęłam uszczęśliwiona, że jednak tak szybko udaje nam się dojść do sedna sprawy.
– kolor czerwony to jakieś 500 st. C – kontynuował – żółto-pomarańczowy 700-800 st., zaś niebieski – 1000, a nawet powyżej.
Popatrzyłam na czerwony ślad na mojej dłoni, jaki został po ostatnim prasowaniu.
– A żelazko? – zapytałam słabo.
– Żelazko nagrzewa się jedynie do 250 st. C. Tak niskiej temperatury oko nie widzi. Zakres widzialności rozpoczyna się dopiero od początku żaru, czyli od ok. 500 st. .
– Jeśli już żelazkiem można się poparzyć, to co dopiero takim żarem.- zagadnęłam bardziej do siebie niż do mojego rozmówcy, I to, niestety, była przysłowiowa woda na młyn.
– Poparzyć to się można już gorącą herbatą. Wszystko zależy od przewodnictwa. Woda, drewno, czy metal zupełnie inaczej przewodzą ciepło. Ważna jest nie tylko temperatura, ale również to jak szybko ciepło wnika i jak szybko dana materia, ciepło wytraca.
A jednak wysłuchałam wykładu o przewodnictwie cieplnym, o energii kinetycznej bezładnego ruchu w zderzeniach cząsteczek, przewodności cieplnej właściwej..
Wreszcie odłożyłam słuchawkę.

Na rozległej polanie, przed Ośrodkiem Wypoczynkowym w Pieckach pod Bydgoszczą zebrała się nie duża grupka ludzi. Zaledwie dwanaście osób – i młodzi i w średnim wieku. Zawody także różne – nauczycielka, urzędniczka, kosmetyczka, mechanik samochodowy, sprzedawca dodatków paszowych. Spoglądali na buchające w górę ognisko i rozmawiali o tym, co za chwilę miało stać się ich udziałem. Większość z nich podjęła wyzwanie po raz pierwszy.
– Ja przyznaję, że mam niezłego pietra – zaśmiała się wysoka blondynka.
– No, a co będzie jak się poparzymy? – zwątpiła stojąca obok mnie kobieta w okularach.
– Podobno ważne jest, aby dobrze przygotować się przed wejściem w żar – tłumaczył młody mężczyzna.
Od razu można było poznać tych, którzy w podobnych praktykach już uczestniczyli. Wyróżniało ich iście stoickie zachowanie.
– A ja już jestem uzależniony – przyznał mężczyzna stojący nieco z boku – Przyjeżdżam tu każdego roku i wciąż wynoszę z tego doświadczenia coś nowego.
– Na przykład co? – nie wytrzymałam. Chciałam poznać choć jeden argument, dla którego warto tak ryzykować. Wiem, że niektórzy do pełni szczęścia potrzebują wysokiego poziomu adrenaliny, ale mój rozmówca zdecydowanie na takiego nie wyglądał.
– Nie będę uprzedzał faktów. Za chwilę sama się dowiesz – odparł tajemniczo, a ja wcale nie byłam pewna, czy chcę się tego sama dowiedzieć. Wiedziałam, że nawet jeśli się wycofam nic się nie stanie. Z drugiej jednak strony mieć taką okazję i jej nie wykorzystać. Zawsze lubiłam wyzwania.
– Dobrze jest mieć intencję. To bardzo pomaga – wtrąciła sympatyczna blondynka o wyjątkowo miłej powierzchowności. Teraz dopiero jej się przyjrzałam. Wyglądała bardzo młodo, choć przyznawała się do dwudziestopięcioletniego stażu pracy.
– Rozumiem, że mówisz to na bazie własnych doświadczeń.- zwróciłam się do niej.
– Dokładnie. – odparła uśmiechając się jakoś tak ciepło – I to naprawdę jest niesamowicie budujące przeżycie.
Ognisko było coraz wyższe, a mimo to wciąż dokładano drewna. Prowadzący, Cyprian Toruński, znany bioenergoterapeuta i radiesteta, obdarzał wszystkich spokojnym i chyba troszkę rozbawionym spojrzeniem. Ze skupieniem, jednak wysłuchiwał pytań i uwag zebranych.


 Udzielał krótkich i konkretnych odpowiedzi.
– I jeszcze jedno – dodał, kiedy pula możliwych do roztrząśnięcia zagadnień wreszcie wyczerpała się – Kiedy będziecie przechodzić przez żar, nie patrzcie na swoje stopy. Patrzcie przed siebie. To tak jak z celem – wyjaśnił szybko uprzedzając następne pytania – Jeśli chcemy go osiągnąć to musimy na nim właśnie skupić swoją uwagę. Dziś waszym celem jest przejście przez ogień… A teraz ściągamy buty – zarządził, choć sam przyszedł boso.

Majowa ziemia wcale nie była ciepła. Zimno wniknęło w moje stopy rozchodząc się z zawrotną prędkością po całym ciele.
– „No to jutro czerwone gardło, katar i bolące zatoki” – pomyślałam wiedziona złymi przeczuciami. Było tak za każdym razem, kiedy choć trochę przemarzłam.

Tymczasem przy ognisku rozpoczął się dziwny taniec. Pierwszy ruszył prowadzący wystukując rytm. Zaintonował jakąś obco brzmiącą pieśń. Za nim, gęsiego, podążyła cala grupa. Właściwie trudno ten sposób poruszania się nazwać tańcem, raczej było to rytmiczne chodzenie dookoła ognia. Tak, czy inaczej zaczęło robić się nieco cieplej. Nie mam pojęcia, co oznaczały śpiewane słowa, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że było w nich coś znajomego, coś, co dawało poczucie wspólnoty ze wszystkimi tymi ludźmi, coś, z czego wynikało, że ważne jest tylko to, co dzieje się tu i teraz.

Zatrzymaliśmy się. Znowu poczułam nieprzyjemne zimno. Zaczęło szarzeć. Podmuchy wiatru podrywały skrzące iskry wraz z kłębami dymu w stronę płotu, który w tym miejscu pozbawiony był gęstej roślinności. Przez głowę przemknęła mi myśl, że gdyby któryś z mieszkańców okolicznych domów nas zobaczył pewnie byłby przekonany, że jesteśmy, delikatnie rzecz ujmując, wycieczką z zakładu dla osób z postępującymi zaburzeniami umysłowymi. Jakiś czas temu i ja tak bym pomyślała.
Cyprian rozpoczął medytację ognia. Tak, jak wszyscy, poddałam się jej. Moja myśl podążyła za jego słowami, kreującymi nową rzeczywistość. Obrazy, które pojawiały się w mojej wyobraźni sprawiły, że zaczęłam odczuwać wszechogarniający spokój. Poczułam przyjemne ciepło ognia, a doznanie to całkowicie pozbawione było jakiegokolwiek lęku, lub choćby obawy. Popatrzyłam na pozostałych. Ich twarze wyrażały podobne odczucia. Znów pojawiło się wrażenie jedności z tą grupą, miejscem, sytuacją. Medytacja zaprowadziła mnie w obszary poczucia jedności z Ziemią, harmonii ze wszystkimi jej żywiołami. To było piękne doświadczenie. Pomyślałam, że w szkołach powinny odbywać się takie zajęcia. Dzieci, które poznawałyby nie tylko, jak przyswajać wiedzę na pamięć, na czym opierają się obecne programy edukacyjne, ale także uczyłyby się świadomego zarządzania swoimi myślami, byłyby o wiele bardziej poukładane wewnętrznie, świadome swoich możliwości, mniej agresywne.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że ciepło nie minęło, chociaż medytacja dobiegła końca. Wręcz przeciwnie utrzymywało się, mimo chłodu wieczora. Wreszcie miałam rozgrzane stopy, tak, jakbym od godziny chodziła po nagrzanej słońcem plaży, a nie dreptała po zimnej, miejscami pozbawionej trawy, ziemi.Przygotowania zakończyły się. Także ognisko wyglądało zupełnie inaczej. Płomienie już nie buchały wysoko w górę. Teraz powstał kilkumetrowy pas skwierczącego żaru.

Znów rozległy się te same rytmiczne dźwięki. Prowadzący pierwszy pokonał płonący chodnik, za nim przechodzili pozostali. Wreszcie przyszła moja kolej. Decyzję podjęłam w ułamku sekundy. Idę! Postawiłam stopę na żarze, zrobiłam krok i przeniosłam ciężar ciała na drugą. Wrażenie było niesamowite i zupełnie nie adekwatne ze wszelkimi informacjami na temat ognia. Czułam, jakbym szła po ciepłym i wyjątkowo puszystym dywanie. To było tak zaskakujące, że spojrzałam w dół. Moje stopy wręcz „wchodziły” w żar. Żarzące się węgielki były nie tylko pod nimi, ale i z boków, między palcami, całkowicie zakrywały pięty. Przeniosłam wzrok tuż obok. Spomiędzy żaru wychodziły płomyczki. Na całej długości „dywanu” była ich masa – czerwonych, pomarańczowych, żółtych i niebieskich. Były wszystkie! Dokładnie tak, jak mówił zaprzyjaźniony chemik. Już niejednokrotnie doświadczyłam przelotnego uczucia, w którym umysł nie był w stanie wytłumaczyć rzeczywistości odbiegającej od wyuczonych norm i zakodowanych schematów. Większość z tych sytuacji była nie uchwytna, nie namacalna. Tym razem jednak było zupełnie inaczej! Idąc po żarze określonym zakresem temperatur od 500 do 1000 st. C, czułam przyjemną, ciepłą miękkość! To było niesamowite!
Kiedy stanęłam na chłodnej ziemi dokładnie obejrzałam swoje stopy. Nie było na nich żadnych bąbli, poparzeń, czy jakichkolwiek śladów kontaktu z ogniem. Byłam zdziwiona, a jednocześnie ogromnie szczęśliwa. To, co się wydarzyło było dla mnie ważne i wielkie. Pomyślałam, że jeśli udało mi się przejść po ogniu, to nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wszystko jest do zdobycia i do osiągnięcia.
Następnego dnia, wbrew moim przekonaniom, nie bolało mnie gardło, ani zatoki, nie pojawił się katar. Wciąż czułam to przyjemne ciepło i ten twórczy rodzaj energii, który nie pozwala bezczynnie siedzieć, ale zmusza do działania.
Wraz z całą grupą długo rozmawialiśmy o swoich przeżyciach. Niektórym przyświecały konkretne intencje jak uzdrowienie konfliktowych sytuacji w rodzinie, poprawa finansów, zdrowie kogoś bliskiego. Inni twierdzilili, że w ogniu zostawili strach, lęk, obawy. Ja natomiast wyniosłam z tego doświadczenia potężną porcję wiary we własne możliwości, a także nieodpartą chęć powtórzenia tego raz jeszcze, bo właśnie takie uczucia warto sobie kodować.

Olga Pietkiewicz solaris-rozwojosobisty.pl